Spacer z dreszczykiem

Spacer z dreszczykiem

Wieczorną porą, w sobotę 29 października, spotkaliśmy się w licznym gronie, aby przeżyć wspólnie mroczne przygody. Pokaźna grupa śmiałków zgromadziła się na radomskim rynku o wyznaczonej godzinie 18.30.

Mroczna tajemnica Starego Ogrodu

Po krótkim wstępie rozpoczęliśmy spacer. Pierwsza opowieść czekała na nas na mostku w Starym Ogrodzie, który obchodzi właśnie swoje 200 urodziny. A przez te liczne lata, w tym parku w stylu angielskim wiele się działo! Przepiękny starodrzew, gęste nasadzenia i pochylone konary stawały się solidną szubienicą dla zdecydowanych odebrać sobie życie przez powieszenie. Nie istnieją oficjalne statystyki, nie ma też oficjalnej ewidencji, ale szacuje się że od drugiej połowy dziewiętnastego wieku do wczesnych lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku w parku powiesiło się ponad tysiąc osób.

Eteryczna energia wypełniała to miejsce jeszcze całkiem niedawno, bo do czasu ostatniej rewitalizacji, kiedy wyciętych zostało dość sporo drzew. Mieszkańcy do tego czasu instynktownie unikali tego miejsca, nie skracano sobie nawet drogi przez park, a obchodzono go wokół. Donoszono o dziwnych dźwiękach przypominających skręcanie jutowej liny, czy trzask łamiących się gałęzi.

Mostek zakochanych i mostek…

Stojąc na mostku zwanym mostkiem miłości lub mostkiem zakochanych, dowiedzieliśmy się, że był w parku kiedyś jeszcze inny mostek – łączący brzeg stawu z wysepką. W tym miejscu, po starym drewnianym mostku, zarówno w dzień jak i w nocy, odwiedzający park widywali zjawy i cienie, wspominali też o nich wędkarze. Obserwatorom trudno było określić jakie przybierały kształty – ludzkie czy zwierzęce, najczęstszym opisem jest obłok dymu lub mgły, który poruszał się nad taflą wody, jakby spacerował po niewidzialnym mostku. Zjawy pojawiały się nagle i tak samo nagle znikały. Całkiem niedawno miał miejsce pomór kaczek w tym stawie, masowe padnięcie zwierząt zdarza się tutaj dość często, a to ostatnie do dziś nie zostało jednoznacznie wyjaśnione. Można się wystraszyć, ale chyba najbardziej przerażające jest to jak żywi żerowali w tym parku na śmierci. Na przestrzeni tych 200 lat zawsze był ktoś lub więcej osób, kto sprawdzał park nad ranem w poszukiwaniu wisielców. Nie był to nikt ze służb porządkowych czy policji, a… handlarze talizmanami. Sznur wisielca jest wciąż we współczesnej Polsce (na szczęście już tylko przez nielicznych) uważany za talizman przynoszący dobrobyt i powodzenie. Przed wojną sznury po wisielcach miały wielkie wzięcie. Sznur taki, przecinany był przez handlarza na malutkie kawałki i sprzedawany w pudełeczkach lub w formie naszyjnika czy bransoletki, tak by zawsze wierzący w jego moc mógł wygodnie go przy sobie nosić. Podobno kawałek sznura po wisielcu można wciąż dostać na pobliskim targu – Korei.

Po tych mrożących krew w żyłach rewelacjach udaliśmy się dalej, wzdłuż brzegu rzeki Mlecznej, gdzie po drodze spotkaliśmy następną postać z kolejną mroczną opowieścią.

Czarna rozpacz matki

Podobno na pobliskim cmentarzu, lata temu, matka opłakiwała swoje, niedługi czas wcześniej, zmarłe dziecko. Jaka była przyczyna zgonu? Tego nie wiemy. Ale wiemy, że w trakcie odwiedzin nagrobka malca, podczas Zaduszek, coś wzbudziło niepokój kobiety. Jej wzrok padł na cmentarną kaplicę, gdzie zauważyła jakiś ruch. Jakby maszerujące gromadnie postaci. Ale na cmentarzu, poza nią nikogo nie było. To musiały być zjawy. Może wizerunki pochowanych na tej nekropolii osób? Na końcu grupy zobaczyła małą postać. Do złudzenia przypominającą zmarłe niedawno dziecko. Cała kolumna zbliżyła się i przeszła obok oniemiałej kobiety. Będąc na jej wysokości, zjawa malca, dźwigając wielki dzban pełen cieczy odwróciła się do niej i powiedziała, aby więcej nie roniła łez, gdyż to właśnie one dopełniają coraz cięższe naczynie. Żeby się nie martwiła, że jest w dobrym miejscu i nie trzeba łez. Czas ruszać dalej!

Ten nostalgiczny nastrój opuścił nas przy następnym przystanku, gdzie usłyszeliśmy o przezabawnej historii czarownicy, której zepsuła się miotła i nie mogła udać się w dalszą podróż.

Śmierć w garbarni

Nie zwlekając, w rozluźnionym nieco klimacie, ruszamy dalej. Aż napotkaliśmy Grażynę, która zziajana i przerażona, konspiracyjnym szeptem, opowiada grupie, co ją przywiodło w te zarośla. Była najzwyklejszą ze zwykłych kobiet. Dom, dzieci, nic nadzwyczajnego. Aż pewnego dnia, spotkała ją odmiana. Nowe, wielkie emocje, przyniosła znajomość z pewnym inżynierem. Romans z mężczyzną, pracującym jako chemik w garbarni, kwitł w najlepsze. Niestety to, co dobre, zwykle ma swój koniec, nierzadko dramatyczny! Tak było i w tej opowieści. Pan inżynier zauraczał się nie raz, dość regularnie zresztą. I znalazł sobie nową wybrankę. Na nieszczęście świeżo upieczonych kochanków, Grażka przyłapała ich na zalotach w garbarni. Jeszcze większa dla nich szkoda, że stali akurat przy wielkiej kadzi z chemikaliami do garbowania skóry. W przypływie wielkiego wzburzenia pchnęła ich oboje z całych sił i wylądowali w kotle. Marny ich koniec przeraził Grażynę, która uciekła i ukrywa się właśnie w tych zaroślach, unikając złapania przez organy ścigania, które z całą pewnością, rozpoczęły już pościg.

Nie ryzykujmy, że powiążą nas z tą sprawą! Idźmy prędko dalej! Kolejne opowieści toczyły się już przy ognisku, w mniejszych i większych grupach. Pełne pasji i emocji.

Zobaczcie fotorelację z tego wydarzenia.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *